Fundacja Modrak

Szukaj na tym blogu

środa, 29 listopada 2017

Koń vs ciągnik, czyli o tym jak wyglądała uprawa roli kiedyś i dziś

1






Dziś w XXI w. nie dziwi nikogo fakt, że każde gospodarstwo rolne posiada statystycznie przynajmniej jeden ciągnik i co dziesiąty własny kombajn. Wszystkim dobrze znane są brona, pług czy skiba. W nikim nie wzbudzają większych sensacji takie maszyny jak: przyczepa samozbierająca, rozrzutnik, cyklop… czy prasa, która, jak   tylko  człowiek  nakaże, potrafi ze sterty słomy ‘’wyczarować” idealnie zwiniętą i związaną kostkę bądź belę siana.

2

Gospodarstwa dwudziestego pierwszego wieku są obecnie w większości bardzo dobrze zmodernizowane. Wszystkiego w większości (na dużych gospodarstwach) pilnują komputery i maszyny, które w wielu czynnościach wyręczają człowieka lub ułatwiają mu bardzo pracę. Taśmociągi podają paszę- zwierzętom hodowlanym-, która z kolei przechowywana jest w ogromnych binach( coś na wzór wielkiej metalowej puszki). Krowy także są dojone i obsługiwane przez  maszyny.  A dojrzałe, złociste łany zbóż młócone są przez kombajny.

Ale czy zastanawiał się ktoś z was jak mogło wyglądać to 60 lat temu? Jak w tedy wyglądało to samo gospodarstwo, które obecnie jest takie, jak opis powyżej? Na te i inne pytania postaram się wam opowiedzieć w mojej pracy.

Wszyscy dobrze wiemy, że prawdziwą skarbnicą,  wiedzy o przeszłości są jej świadkowie- starsze osoby: sąsiedzi, dziadkowie, ale i rodzice. A to krótka opowieść o tym,  jak to było na ‘’czarno-białym” gospodarstwie na podstawie opisów i opowieści doświadczonych już życiowo ludzi.

Standardowe gospodarstwo w owych czasach posiadało niezbyt dużą ilość  ziemi, podstawę stanowiło kilka krów i świń, koń oraz parę sztuk kur i kaczek. Należy podkreślić, że kiedś ludzie w pracę na roli wkładali dużo serca, wysiłku i pracy przy użyciu zwierząt i ‘’raczkujących” wtedy maszyn rolniczych, ponieważ gospodarstwa były wtedy tym, co pozwalało przetrwać i żyć człowiekowi. Można rzec, że człowiek podporządkowywał się cały pracy na roli. W gospodarstwach pracowały całe rodziny: dziadkowie, ojcowie, kobiety i dzieci. Każdy miał wiele obowiązków, które musiał wykonać. Budzono się skoro świt, z pierwszym donośnym krzykiem koguta na podwórku.

Gdy tylko słońce pokazało się na horyzoncie, młodzież domowa wyprowadzała krowy na pastwiska, które w ciągu dnia 2 lub 3 razy przekołkowywano w inne miejsce z jeszcze niezjedzoną trawą. Rolnicy w porze siania najpierw zbierali kamienie z pól, ziemie spulchniali a następnie siali, ale przy pomocy własnych rąk. Słyszałam, że podobnież najlepiej wzrastało zboże jak siało  się ziarna ze zrobionej w wcześniej z wyleżanego i używanego prześcieradła – czegoś w rodzaju sakwy/ torby. Naturalnym nawozem na owe czasy był niezawodny aż do teraz obornik. Była to też bardzo żmudna praca wywożono go na pole i rozrzucano bez pomocy dzisiejszych maszyn. A i praca nad zwierzętami była męcząca, bo np. krowy doiło się ręcznie, co sprawiało, że rodzina kładła się spać nawet o 24:00. Najlepszy moim zdaniem był czas żniw i wykopków, ponieważ  wtedy zjeżdżała się cała rodzina na jedno gospodarstwo, aby sobie pomagać.

Żniwa były bardzo wyczerpujące dla wszystkich pracujących na roli. Dojrzałe łany zbóż cięto sierpami lub kosami a następni wiązano w sztygi, znoszono do stodół i specjalnymi narzędziami tłuczono kłosy, aby obleciały z ziaren. Moja mama mile wspomina też czas wykopu buraków cukrowych na polach. Wszystko polegało na tym, że jedna osoba szła przodem i czymś ostrym ścinała liście następnie kobiety szły wyrywały buraki i odrzucały, co kawałek na kupki, które potem kolejne osoby wrzucały na tak zwane klotki a następnie zawożono je do silosów w oborach przy stodołach. Mama nie może zapomnieć jak z bratem bawili się na usypywanych z liści buraczanych wielkich kopcach. Narzędzia za czasów moich dziadków były wykonywane z drewna (a w większości miały drewniane konstrukcje) i gdzieniegdzie metalowe części, które zaprzężone były zawsze w niezawodne konie. Dopiero później pojawiły się pierwsze maszyny. Ale w wiosce istniało coś takiego jak baza i tam znajdowały się maszyny po jednym ciągniku, kombajnie itp. A jedna lub dwie osoby, które przeszły szkolenie np. młóciły wszystkie pola sąsiadom w całej wiosce jednym kombajnem, który należał do całej wioski. Każda starsza osoba najlepiej i tak wspomina biesiady rodzinne, które urządzane były na koniec każdych żniw. Zabijano kilka dorodnych kur, kaczek lub wieprzka i biesiadowano do późnego zmroku.

Podsumowując to, choć gospodarka wciąż się rozwija i modernizuje to to, co było kiedyś, choć było pracą ciężką i żmudną sprawiało ludziom największe szczęście i będą historie te wspominać do grobowej deski. Czasem w całym tym biegu ku lepszemu i przyszłości powinniśmy się zatrzymać i po gdybać o tym, co było kiedyś i zamiast narzekać docenić to wszystko, co mamy.

Opracowała:
Nikola Robakowska
Gimnazjum nr 3 w Bachorcach
zdjęcia: archiwum rodzinne

czwartek, 23 listopada 2017

Trudne losy moich przodków - praca Julii Chwalisz

Praca Julii Chwalisz opowiada o tragicznym losie jej pradziadka Sylwestra. Młoda badaczka wykazała się rzetelnym wykorzystaniem źródeł jakim były rodzinne pamiątki. Część z nich prezentujemy jako ilustrację artykułu.


Losy mojej rodziny w okresie  II wojny światowej były tragiczne a czasy po niej bardzo ciężkie. Jednak przetrwali, zachowując pamięć o historii, która była ich udziałem.

Mój pradziadek Sylwester Chwalisz urodził się 30 listopada 1897 roku. Mieszkał w Chełmiczkach wraz ze swoją małżonką Łucją Chwalisz i czworgiem  dzieci. Prowadził gospodarstwo rolne, które jako najstarszy syn odziedziczył po swoim ojcu. 

Sylwester Chwalisz (pierwszy z lewej) - zdjęcie przedwojenne
1 września 1939 roku wybuchła II wojna światowa – gehenna polskiego narodu. 15 października 1939 roku aresztowano go jako uczestnika ruchu oporu. Po zabraniu z domu został przewieziony do Inowrocławia do siedziby Gestapo. Stamtąd pod zarzutem „przestępstw politycznych” został wywieziony do obozu koncentracyjnego; w tym czasie nie udzielono żadnych informacji rodzinie. Razem z dziadkiem zabrano jeszcze kilku mężczyzn ze wsi. 

Ocenzurowany list z Gusen


Po pewnym czasie z obozu zaczęły nadchodzić listy. Pierwszy  nosi datę 14 lipca 1940 r. z Dachau. Obozowy numer dziadka to 9455 blok 11/2. Następne listy mają daty 10 września 1940 i 22 września 1940 i pochodzą  z Gusen, blok 19/13. Listy są pisane odręcznie w języku niemieckim. Niektóre z nich zawierają ślady cenzury, czyli wycięte fragmenty tekstu. Z opowiadań babci wiemy, że dziadek zmarł w swoje imieniny 31 grudnia1940 roku. Moja prababcia zwróciła się o przysłanie prochów swojego męża, które potem otrzymała i pochowała je na cmentarzu w Radziejowie.

 W czasie okupacji gospodarstwo przejęli Niemcy, a babcia dostała nakaz wyjazdu do Generalnej Guberni. W tym czasie rozchorował się jej syn i lekarz zaświadczył na prośbę babci, że to choroba zakaźna. Fakt ten spowodował, że babcia z dziećmi została w domu, gdyż Niemcy bali się chorób zakaźnych.


Dokument potwierdzający przekazanie prochów Sylwestra Chwalisza
 Po zakończeniu wojny babcia zajęła się zniszczonym gospodarstwem . Ze względu na młody wiek swoich synów złożyła prośbę o przyznanie niemieckiej siły roboczej do pracy. Mimo trudnych warunków i wielu braków babcia wychowała czworo dzieci, a gospodarstwo przetrwało do dzisiaj.


Jestem bardzo dumna z moich przodków. Staramy się pielęgnować o nich pamięć w naszej rodzinie. Przechowujemy dokumenty, które dołączam do mojej pracy.


 Julia Chwalisz

Gimnazjum nr 3 im. Jana Pawła II W Bachorcach klasa II

 

 

wtorek, 21 listopada 2017

Przez cierpienie do wolności... Praca konkursowa Julii Rosy



Rozpoczynamy publikację prac nagrodzonych w III edycji konkursu Historia z mojego podwórka. Teksty są prezentowane w nadesłanej formie, niemniej Fundacja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów, publikowania fragmentów oraz korekty tekstu.

 Dzisiaj laureatka II miejsca - Julia Rosa, która opisała losy swoich przodków, bogato ilustrując je dokumentami z domowego archiwum. Część z nich prezentujemy poniżej.

Mój tata przeżył swoje dotychczasowe życie w pokoju, ciężko pracując, ale nie dotknęły go sytuacje, które zagrażały jego egzystencji. Historia dużo gorzej obeszła z jego ojcem i dziadkiem. Niniejsza praca jest próbą rekonstrukcji życia mego pradziadka Jana Rosy i dziadka Juliusza Rosy.
 
Fragment testamentu Jana Rosy
Mój pradziadek Jan Rosa urodził się dnia 17 stycznia roku 1883r. w Świętnikach .Był synem  Ignacego Rosy oraz Agnieszki zd. Konieczka. Swą edukację rozpoczął mając siedem lat w szkole powszechnej w Kruszwicy, gdzie  uczęszczał  do roku 1893.  Następnie chodził do szkoły powszechnej w Pieckach, którą ukończył w 1896 roku. Kolejnym miejscem nauki było gimnazjum w Trzemesznie. Tam uczył się przez trzy lata, jednak z braku środków finansowych, musiał powrócić do domu, gdzie pracował w gospodarstwie u ojca. Po sześciu latach wrócił do nauki w szkole rolniczej znajdującej się w Inowrocławiu. Gdyukończył,  dalej pracował na roli u  ojca.
 W  1913 roku Jan odziedziczył ojcowiznę. W roku 1920 ożenił się  z Kunegundą Kudłak, z którą miał siedmioro dzieci. W  1939 po wybuchu II wojny światowej,  razem z rodziną został  wysiedlony do miejscowości Szczeblotowo i zmuszony do  pracy niewolniczej. Cały majątek i posiadłość zajął Niemiec. Ostatnim miejscem pracy przymusowej była cukrownia w Dobrem. Potem z rodziną wrócił do  domu. Zmarłpozostawiając po sobie własnoręcznie napisany testament oraz życiorys.


Mój dziadek Juliusz Rosa urodził się 8 kwietnia 1926 w Pieckach. Mieszkał razem  ze swoimi rodzicami i rodzeństwem  w gospodarstwie. W dzieciństwie chodził do pobliskiej szkoły we Wróblach i Pieckach, następnie do szkoły rolniczej w Ostrowie nad  Gopłem. Pomagał swoim rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa do czasu wybuchu II wojny światowej. 
Dokument tożsamości niewolnika
niemieckiego mojego dziadka

Wtedy razem  z  rodziną  został wysiedlony do miejscowości Szczeblotowo. Został  tam zmuszony do pracy  niewolniczej  w majątku Niemca Gwarda Vitte. Przebywał tam od 1 stycznia 1940 roku do 14 kwietnia 1942 roku. Następnie przeniesiony został do majątku Broniewo, którego właścicielem był Fogt Olwes, również w charakterze robotnika rolnego. Okres pracy w tym majątku trwał od 11 kwietnia 1942 roku do 27 sierpnia 1943 roku. Kolejnym miejscem pracy przymusowej była cukrownia w Dobrem i był to czas od 3 września 1943 do 8 października 1943 roku. Pracował tam w warsztacie mechanicznym jako pomoc fizyczna. W dniu 8 października 1943 został wywieziony na teren III Rzeszy do Niemca Fritza Nielandta, do wsi Voes Mtzklemburg,  gdzie do 5 maja 1945 pracował przymusowo  w gospodarstwie. Miał szczęście, gdyż trafił  tam na dobrych ludzi. 
Książeczka wojskowa Juliusza Rosy
W roku 1945 wrócił do Polski , pracował w odzyskanym gospodarstwie ojca, które  po kilku latach przejął. W 1971 ożenił się z moją babcią Marianną zd. Grzybowską, z którą miał dwoje dzieci. 

Zdjęcie ślubne Jana i Marianny

Okazało się, że prowadzenie gospodarstwa jest jego pasją. Wciąż szukał nowych rozwiązań i ulepszeń. Hodował około tysiąca owiec i wciąż rozbudowywał swoje gospodarstwo. Efektem tych starań było zdobycie Złotej Wiechy w 1982 w konkursie wojewódzkim na najlepszy budynek inwentarski. Po tym sukcesie nie spoczywał na laurach i pracował jeszcze wytrwalej. W 1984 zdobył  Złotą Wiechę w ogólnopolskim konkursie za nowatorskie rozwiązania. Do końca swego życia ciężko pracował na roli, a swe pasje i zamiłowania  przekazał mojemu tacie. Zmarł w 1996 po ciężkiej chorobie. 
Zdjęcia z pracy w gospodarstwie

Zarówno pradziadek Jan , jak i dziadek  Juliusz  są dla mnie bohaterami. To dzielni, wytrwali  i silni patrioci którzy kochali swój kraj i przekazali tę miłość swoim dzieciom. Ciężko pracowali, aby go odbudować po wojnie i pomimo wielu trudności , poniżeń ze strony Niemców,  nigdy nie stracili wiary i nadziei na lepsze jutro.

Julia Rosa
Gimnazjum nr 3 im. Jana Pawła II w Bachorcach